23 lutego, 2013

Sukcesywnie zdobywane przeświadczenie, że pora zacząć pracować na nowe konto. Najistotniejsze, że brak już tej gwałtowności, która wstrząsnęła całością wtedy, gdy się jej człowiek w praktyce nie spodziewał. Obiekt (niepewny społecznie) wyłączony z obiegu. Potem tylko niespodziewane drgawki o trzeciej nad ranem albo koło południa, gdy stało się w kolejce po herbatę. Teraz to już jedynie niezauważalnie szybszy oddech, dokładnie na parę sekund, gdy strach przed prawdą ogarnia ciało. Następnie wszystko się stabilizuje, nie pozostawia żadnych oznak dla obserwujących, ale dla mnie to jeszcze parę minut przyśpieszonego oddechu tam, w środku. Można to zagłuszyć na jakiś czas, kiedy w tych nielicznych momentach osiąga się stan rozkosznej, acz ulotnej symbiozy. Mimo wszystko na dobre się tego nigdy nie wyrzuci. Zabawna sprawa. Bo jeśli uderzyło się w coś mocno, ale tak porządnie, to jednak w środku pozostaje odbity wzór, którego będzie się później uważnie wypatrywać. Niezależnie od tego, co mi się mówi, że jestem jeszcze taka młoda, że jeszcze tyle przede mną niezapomnianych chwil i wartościowych ludzi, mam pewność, że tak to właśnie wygląda. Nie można się już rozłączyć, jeśli połączyło się bardzo mocno. Nie wiadomo do końca jak to określić, jako przekleństwo czy coś, o czym każdy marzy - w przypadku, kiedy niszczy się siebie z całą mocą albo systematycznie, powoli, albo kiedy rujnuje się całą przyjaźń, zaprzepaszcza więź, która  się wydawała albo faktycznie była jedyna, to sama świadomość, że ktoś okazał swoją najintymniejszą wrażliwość, wszystkie głęboko skrywane słabości, całe posiadane ciepło i dobrą wolę, jest nieopisanie piękna. W fazie końca historia obleczona cierpieniem i płaczem częstszym niż pozytywna myśl, ale to sprawia, że jest  bardziej prawdziwa. 
Wariactwa są najprzyjemniejsze. Pragnienie tych wariactw i życia w ogóle mnie zgniata. Ale niekiedy czuję, że na własne życzenie stoję w miejscu.