23 lutego, 2013

Sukcesywnie zdobywane przeświadczenie, że pora zacząć pracować na nowe konto. Najistotniejsze, że brak już tej gwałtowności, która wstrząsnęła całością wtedy, gdy się jej człowiek w praktyce nie spodziewał. Obiekt (niepewny społecznie) wyłączony z obiegu. Potem tylko niespodziewane drgawki o trzeciej nad ranem albo koło południa, gdy stało się w kolejce po herbatę. Teraz to już jedynie niezauważalnie szybszy oddech, dokładnie na parę sekund, gdy strach przed prawdą ogarnia ciało. Następnie wszystko się stabilizuje, nie pozostawia żadnych oznak dla obserwujących, ale dla mnie to jeszcze parę minut przyśpieszonego oddechu tam, w środku. Można to zagłuszyć na jakiś czas, kiedy w tych nielicznych momentach osiąga się stan rozkosznej, acz ulotnej symbiozy. Mimo wszystko na dobre się tego nigdy nie wyrzuci. Zabawna sprawa. Bo jeśli uderzyło się w coś mocno, ale tak porządnie, to jednak w środku pozostaje odbity wzór, którego będzie się później uważnie wypatrywać. Niezależnie od tego, co mi się mówi, że jestem jeszcze taka młoda, że jeszcze tyle przede mną niezapomnianych chwil i wartościowych ludzi, mam pewność, że tak to właśnie wygląda. Nie można się już rozłączyć, jeśli połączyło się bardzo mocno. Nie wiadomo do końca jak to określić, jako przekleństwo czy coś, o czym każdy marzy - w przypadku, kiedy niszczy się siebie z całą mocą albo systematycznie, powoli, albo kiedy rujnuje się całą przyjaźń, zaprzepaszcza więź, która  się wydawała albo faktycznie była jedyna, to sama świadomość, że ktoś okazał swoją najintymniejszą wrażliwość, wszystkie głęboko skrywane słabości, całe posiadane ciepło i dobrą wolę, jest nieopisanie piękna. W fazie końca historia obleczona cierpieniem i płaczem częstszym niż pozytywna myśl, ale to sprawia, że jest  bardziej prawdziwa. 
Wariactwa są najprzyjemniejsze. Pragnienie tych wariactw i życia w ogóle mnie zgniata. Ale niekiedy czuję, że na własne życzenie stoję w miejscu. 

17 lutego, 2013

Kiedyś powinno być lepiej.

05 lutego, 2013

Obejrzałam się za siebie, czyli po raz kolejny w ciągu tego pęczka dni popełniłam błąd. 
Co wcale nie jest proste wobec komplikacji uczuciowo-mentalno-fizyczno-psychicznych, w jakich się obracam i tego, jak mechanicznie uśmiecham do znajomych twarzy. Na dodatek pomiędzy szesnastą a osiemnastą było pusto. Pusto, ale nie w kwestii osób, rozmów, przestrzeni. (Choć i tak wcześniej przebiła się myśl, że nie jestem w stanie zrekompensować sobie pewnych braków osobowych - chyba bez brania pod uwagę jakiegoś konkretu). Dwie martwe godziny, więc może z racji tego, że były martwe, nie przyszło mi do głowy nic lepszego jak właśnie się odwrócić. Zerknąć za siebie, na chwilę zastygnąć w bezruchu. 

Dzisiejsza interesująca obserwacja: pogląd pewnych konkretnych osób na entuzjazm przedstawia się w komiczny sposób. Coś im się spodoba, a potem skaczą i klaszczą w łapki. Grunt, to nie mylić uczuć z gimnastyką.  

02 lutego, 2013

Nie dając nic mieć wszystko (czyli ze zbiorku Rzeczy niemożliwe part I), jednocześnie tracąc gwałtownie coś z kręgu więzi i rzeczy nieistniejących. Koniec nieprzespanych nocy na rzecz większej ilości strachów, cichych monologów wygłaszczanych gdzieś w kącie i wreszcie myśli, które gubią się w żałosnym korowodzie, nie trafiając tam, gdzie powinny, bo cel nieokreślony. Spłoszone, stłamszone, bez perspektyw.
Bo to wszystko było zatracaniem się w rzeczywistości, systematyczne obalanie śmiesznie wyidealizowanego scenariusza. Destiny is for losers. Wypadałoby rzucić wszystko i złapać głębszy oddech niż dotychczas. Podejmuję nowy wątek, analizuję zestaw rysujących się nieśmiało alternatyw, rozważam wszelkie szanse i z każdym kolejnym razem nienawidzę bardziej. I wiem, że to źle. Od niedawna, ale wiem.